Kanion, którego nie ma
czyli recenzja Ceny milczenia Jakuba Pawełka

Zacznijmy od końca:

“Kanion to przerażające miejsce. Pełna skalistych, ostrych jak brzytwa zębów, duszna od morowego powietrza rozpadlina. Śmierć, to pewna śmierć – tak wam powiem, zacni ludzie. Dobrze, żeśmy przed wiekami wypędzili tam Najeźdźców, którzy chcieli zepchnąć nas do morza i omal nie potopili nas jak kocięta. Ale odzyskaliśmy nasze plaże, Rozlewisko Wezery, największy szlak handlowy, o który cały czas bezpardonowo, toczymy miedzy sobą wojny. Mamy swoich odchodzących w niełaskę czarowników, mamy nową magię – inżynierów, którzy jak lubią mawiać – parą i ogniem wprowadzą nasz świat w przyszłość. Mamy nasz świat, kontynent, królestwa i księstewka, od morza, aż po Góry Kolumnowe i wybity w nich Kanion…”

Powyższy tekst to blurb z czwartej strony okładki Ceny milczenia Jakuba Pawełka – zbioru siedmiu opowiadań fantasy wydanych przez WARBOOK. Na pozór typowy, troszkę może nieskładny opis tego, co czeka nas w książce, prawda? No właśnie nie bardzo… Ów po dwakroć przywołany Kanion czeka nas bowiem tylko na niezdarnie wyrysowanej mapce, w tekście zawartym miedzy okładkami niestety nas nim nie uraczono, a z opisu spodziewać się można, że to właśnie tego tajemniczego miejsca dotyczyć będzie akcja. Nic bardziej mylnego. Dziwne… I szkoda, bo ów Kanion, mnie przynajmniej, zaintrygował.

To mój pierwszy zarzut – nie kieruję go jednak do autora, a raczej do wydawcy, który tym dziwnym zabiegiem nieco wprowadza czytelników w błąd. Nie ma też słowa o tym, że Cena milczenia to zbiór opowiadań, a to już poważna przewina, bo niektórzy przecież nie lubią krótkich form, zaczytując się tylko w powieściach. Szanowny Wydawco – wypadałoby informację o formie jednak na okładce umieścić… to zarzut drugi i ponownie skierowany nie do autora. Jest i zarzut trzeci – tym razem wycelowany w redakcję – dawno nie czytałem tak słabo zredagowanego dzieła – masa w nim literówek, błędów stylistycznych, powtórzeń, do których autor ma prawo, bo rzeczą ludzką jest się mylić, a po to ma redaktora, by ten te błędy wyłapał i poprawił. Poziom wydania oceniam więc słabo, a szkoda, bo…

… w tych opowiadaniach jest potencjał! I tu przejdźmy do fabuły. Jest sobie zmyślony świat, sztampowy wprawdzie, boleśnie mało oryginalny – ot, zwalczające się królestwa i księstwa w epoce schyłku magii wypieranej przez naukę – ten oto świat autor zapełnia postaciami; a to najemnika, a to żołnierza, a to księcia. I mimo kliszowego tła (ile to już razy czytaliśmy o knowaniach mocarstw i o tym, że magia się kończy, bo nadchodzi nauka?) to właśnie w nich tkwi siła tych opowiadań. Są na tyle ciekawie opisane, tak dobrze ożywione, że ich losy wciągają czytelnika coraz bardziej. Bonusem są pewne incydentalne momenty fabuły, wywołujące efekt “WOW”, jak moment przemiany jednego z bohaterów, przyczyna plagi, czy scena z lodową kulką. Całkiem niegłupim jest pomysł oparcia fabuły na osi umykających na emigrację niechcianych czarowników, daje to dobrą możliwość opisu wymyślonego świata, a o poznanie zmyślone, dziwnego i nadnaturalnego świata przecież w fantasy chodzi. Jest w tym potencjał, ale…

I teraz kilka uwag skierowanych do autora. Po pierwsze, w mojej ocenie, błędem było wydanie tego jako zbiór opowiadań. Każde z nich bowiem (no może poza jednym, o którym za chwilkę) mogłoby być po prostu rozdziałem powieści, pierwszej z cyklu, bo ewidentnie zamiarem autora jest napisanie kontynuacji. Należałoby tylko skrócić tekst, wyrzucić z niego zbyt dużą liczbę epitetów (naprawdę, nie każdy rzeczownik musi być sklejony z przymiotnikiem, pozostawmy trochę wyobraźni czytelnika) i skrócić, rozwleczone niemiłosiernie, dialogi. Zastosowanie rozdziałów nadałoby celowości całej fabule i poczucie, że występujący w opowiadaniach bohaterowie niechybnie skrzyżują swoje ścieżki, nieuchronnie zmierzając do celu, a tak ważne w tej opowieści “incydenty”, których owi bohaterowie są świadkami, mają wspólny mianownik.

Przejdźmy teraz do opowiadania Jeszcze przywitamy słońce. Panie Jakubie – co miało na celu wstawienie tego tekstu do zbioru? To naprawdę nie jest opowiadanie, a raczej część dłuższego tekstu, i to dowód na to, że trzeba było wydać powieść – jako pierwszą z serii, a nie zbiór opowiadań. Wówczas rzeczone “opowiadanie” miałoby sens – ot, poznajemy nową postać dramatu… a tak tylko sprawił Pan czytelnikom psikusa i pozostawił ich zdezorientowanych. Tak naprawdę podejrzewam, co tutaj zaszło – do zbioru wrzucono wszystkie opowiadania ze świata Kanionu (???), które do tej pory wyszły spod Pana pióra, nie przejmując się, że nie bardzo całość trzyma się kupy. 300 stron powieści zrobiłoby tu o wiele lepszą robotę niż 450 stron opowiadań.

Cóż ja bym zrobił ? Ano, wznowiłbym tę opowieść, odpowiednio zredagowaną, z dopracowanym stylem, po głębszym przemyśleniu świata i nie jako zbiór opowiadań, a pierwszy tom powieści. I nie zapomniałbym poinformować o tym fakcie w blurbie. Słowem – w Cenie milczenia jest potencjał, ale opowieść wymaga dopracowania i wtedy sukces jest gwarantowany, czego bardzo autorowi życzę.

Max Werner